czwartek, 20 marca 2014

Coś o Mary..

     
        Dzień był piękny. Przed delikatnie falujące, muskane letnim wiaterkiem zasłonki przebijały się ciepłe promienie słoneczne padające na kolorowe czasopismo Mary, które akurat czytała. Siedziała na podłodze, oparta o wielkie łóżko na którym siedziała Layla. Dziewczyna wypoczywała siedząc pod baldachimem swojego łóżka, spoglądając z zainteresowaniem na swoje paznokcie. Wszystkie ruchy wykonywała z gracją, marszcząc czasami nos i brwi, wydymając usta i przekrzywiając głowę, próbując spojrzeć na paznokcie pod innym kątem.
- Chyba jutro przejdę się do kosmetyczki, chociaż ta hołota pewnie i tak nie zauważyłaby różnicy między kaszmirem a lnianą szmatą - powiedziała spokojnie i spojrzała na swoją przyjaciółkę, do której się uśmiechnęła ze swojego świetnego dowcipu, wyrywając Mary z świata pięknych ludzi i gorących ploteczek na temat wschodzących gwiazdeczek. Miała kręćka na punkcie bycia zawsze na bieżąco i znajomości wszystkich nowinek.
Szatynka rzuciła kątem oka na blondynkę słuchając, co ma do powiedzenia.
- Dziwisz się? Kiedy ostatnim razem byłam u kosmetyczki ta dziewucha pomyliła kolor Błękity thnarda z błękitnym turnbulla! - odpowiedziała marszcząc brwi. 
        Na prawdę nie mogła pojąć jak można pomylić te dwa, nie podobne do siebie odcienie niebieskiego. Ona mogłaby odróżnić te kolory choćby w półmroku, jednym okiem. Layla zaś prychnęła krótko w odpowiedzi, pokazując pogardę dla niekompetentnej kosmetyczki. Obie spojrzały na telewizor, w którym akurat pokazywana była najnowsza kolekcja ubrań na pokazie mody ich ulubionego projektanta. Piękne, zgrabne kobiety przechadzające się w uroczej, koronkowej bieliźnie. Rose wiele razy wyobrażała się właśnie na takim pokazie, przechadzającą się i kąpiącą w świetle reflektorów, pożądana i zajadana wzrokiem przed mężczyzn, będąca obiektem zazdrości u wielu kobiet. Była bardzo świadoma swoich możliwości, wiedziała, że nie jest jakimś tam brzydkim kaczątkiem, tylko piękną, młodą kobietą, w dodatku bogatą i zadbaną. Przecież faceci to uwielbiają! Twierdziła, że nie brakuje jej niczego, wabiła by mężczyzn a później łamała im serca, bo nie lubi długich związków, przywiązywania się.. o nie, to nie dla niej. Jej płeć przeciwna służyła tylko do zapełnienia pewnej pustki, do zabawy i nie chciała nic więcej. A gdyby do tego zrobiła wielką karierę to nikt nie mógłby się jej już oprzeć.
        W tym momencie młodsza z dziewcząt uniosła nogę i wskazała stopą na ekran, by zwrócić uwagę Mary na właśnie przechadzającą się Mirandę Kerr.
- Myślisz, że w końcu coś się zmieni w szkole? Na przykład wywalą tych biedaków i nieudaczników, a tych wszystkich brzydali zamienią na kogoś, na kim by można chociaż oko zawiesić? - zapytała, nie spuszczając wzroku z brunetki w telewizji.
- Masz rację, kto by pomyślał, że w szkole prywatnej będzie tyle biedoty? - ucięła, myśląć przez chwilę -Chociaż... Niektórzy chłopacy są całkiem-całkiem, nie sądzisz?
Mówiąc to uśmiechnęła się tajemniczo, tak jakby mając kogoś konkretnego na myśli, choć wcale tak nie było. Widząc, jak koleżanka bierze łyk swojej kawy szatynka przypomniała o swojej gorącej czekoladzie, która już pewnie zdążyła trochę wystygnąć, wstała, podeszła do stolika, który był przeciwko łóżka i wzięła do ręki kubek, po czym usiadła na łóżku koło przyjaciółki.
Layla uniosła jedną brew i przyjrzała się badawczo Mary, ta jakby czegoś się domyślała. Zaczęła ją świdrować wzrokiem aż na wylot, chcąc się czegoś dowiedzieć.
- Czyżby? Złotko, czy ja o czymś nie wiem? - dopytywała nadal.
- Zapewniam cię, że wiesz o wszystkim - zapewniła ją Rose, po czym wzięła łyk chłodnego już napoju. Nie dawała się przycisnąć koleżance i po prostu odwróciła głowę. Ona zaś mruknęła cicho, jakby z niezadowolenia i znowu zaczęła wpatrywać się w wychudzone modelki na ekranie. Tym razem po wybiegu przechadzała się piękna Adriana Lima.

***

        Jej willa nie była wcale daleko od miejsca zamieszkania Layly, więc Rose postanowiła wrócić do domu na piechotę. Było ciepło, słońce świeciło dość intensywnie, lecz delikatny, chłodny wiaterek owiewający skórę dziewczyny chłodził trochę jej rozgrzane ciało. Jej kolorowa, zwiewna sukienka z kwiatowym motywem falowała kiedy dziewczyna stawiała kroki na wysokich, czerwonych szpilkach. Zawsze chodziła dumnie, w głową w górze, jakby chciała pokazać swoją wyższość nad innym i ukazać im swoją pogardę do nich. Z gracją stawiała każdy krok, jakby była urodzona w butach na wysokim obcasie. Na nosie miała przyciemnione okulary z pozłacanymi bokami, z logo firmy swojego ojca, który był świetnym projektantem.
        Przechodząc rzuciła okiem na ( według niej ) obskurny internat w którym mieszkało sporo osób z jej szkoły, czyli ludzie spoza miasta, biedota i cała reszta. Cieszyła się, że nie narzeka na brak pieniędzy i nie musi mieszkać w takim okropnym miejscu, żyjąc w gromadzie i na kupie, tylko codziennie wraca do swojego kochanego, zadbanego i dużego domu, ma własny pokój, własną łazienkę, garderoby, szafy powypychane po brzegi ogromną ilością ubrań i butów, sprzątaczkę która utrzymuje wszystko w ładzie i porządku i jest na każde jej wezwanie. Traktuje ją też jak spoją koleżankę i dobrą kobietę, z którą można porozmawiać. O dziwo wszystkich ludzi, który pracują w jej domu ( sprzątaczka, ogrodnik, nauczycielka jazdy konnej) traktuje jak swoich dobrych znajomych i zapomina o ich gorszym statusie materialnym.
        Wchodziła właśnie w uliczkę, w której mieszkała. Była to spokojniejsza część miasta, gdyż jej rodzice nie lubili ulicznego gwaru i tłoku panującego w samym centrum miasta. Ona też wolała ciszę i spokój panujący tutaj. Spokojna, bezpieczna okolica do życia i mieszkania.
Przystanęła przy furtce domu z numerem 20, wstukując kod. Spojrzała na zegarek w telefonie i była godzina 18, czyli dokładnie ta, o której miała być w domu.
- Zawsze punktualnie – mruknęła do siebie, chowając komórkę do torebki na pasku.




niedziela, 23 lutego 2014

I Kiedy znów się spotkamy, czyli Nathan i Lauren.


I'm at the edge of the world
Where do I go from here?
Do I disappear?
Edge of the world
Should I sink or swim?
Or simply disappear?
-Bring Me The Horizon-Sleepwalking




Siedział na schodach przy wejściu szkoły oglądając wychodzących z niej ludzi. Niektórych widział już któryś raz z rzędu, lecz w tłumie dostrzegał nieznajome mu twarze, które dopiero zaczynały naukę w tej dziwnej szkole, nie wiedząc pewnie co je czeka.
Bądź co bądź mogłoby się wydawać, że to zwykłe, amerykańskie liceum z drużyną football'ową, cheerleaderkami, drużyną szachową, szkolną drużyną kujonów, dziwaków, szkolnych gwiazdeczek. Ta szkoła miała jednak swój własny ustrój, była dziwna i odstawała od modelu typowej amerykańskiej szkoły. Co nie znaczy, że była świetna i wyjątkowa. Wielu jej nienawidziło, lecz uczęszczali do niej, by dostawać stypendium, mieszkać w szkolnym internacie i wyrwać się z jakiegoś powodu z domu rodzinnego.
Jednym z tych uczniów był Nathan Route. Nie pochodził on z biednej rodziny. Jego ojciec był posiadaczem sporej firmy, przez co nigdy nie narzekali na brak pieniędzy. Dostawał co chciał i potrzebował, aczkolwiek nie można było o nim powiedzieć, że jest rozpieszczony. Znał doskonale wartość pieniądza i szanował każdy grosz. Miał jednak dość tego, że rodzice manipulowali nim i chcieli kontrolować każdy jego ruch.
Pewnego razu jego przyjaciel, Michael, pokazał mu ulotkę informującą o możliwości nauki w szkole z internatem. Byłoby to świetnym rozwiązaniem; zero kontroli przez rodziców, byłby daleko od domu i nikt nie mógłby mówić mu, co ma robić. Providence jest około dwóch godzin jazdy od rodzinnego miasta Nathana, więc postanowił na drugi dzień pojechać tam i dopytać o szczegóły. Kiedy jego ojciec się o tym dowiedział zdenerwował się na chłopaka i zabronił mu kategorycznie wyjazdu do Providence. Nathan jednak nic sobie z tego nie robił. W nocy spakował się, zabrał ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy ( nie zapominając o gitarze ) i uciekł z domu przez okno. Resztę nocy spędził u swojego przyjaciela, a rano pożegnał się z przyjacielem, wsiadł w autobus i pojechał w poszukiwaniu nowego, lepszego życia.
Providence było przepięknym miastem, w którym Nat zakochał się od pierwszego wejrzenia. Było jego szansą na nowe życie, w którym nie będzie już manipulowany. Szkoda mu było tylko matki, która będzie musiała znosić teraz gadanie ojca.
Po wyjściu z autobusu od razu ruszył w kierunku jego nowej szkoły. Cieszył się, bo nie musiał iść daleko, a ręce mdlały mu od ciężaru bagaży. Wybrał jednak drogę przez park, w którym usiadł na ławce i wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Zapalił jednego i policzył ile mu zostało.
- Może wystarczy do jutra – mruknął, wkładając paczkę do kieszeni kurtki i odpalając papierosa. Mocno, raz po raz zaciągając się rozglądał się na boki. Zza wysokich kamienic wystawał budynek szkoły, a obok widać było internat. Niedaleko dostrzegł sklep.
- Dobrze wiedzieć, że nie będę musiał chodzić daleko, by nie umrzeć z głody ani z pragnienia.
Po spaleniu papierosa złapał za walizki i pomknął dalej.

***

Lauren siedziała w swoim pokoju, zaczesując swoje rude włosy w kucyk, gdy nagle usłyszała pukanie do drzwi. Nie spodziewała się nikogo, lecz podeszła i otworzyła drzwi.
- Mogę wejść? - zapytał wysoki szatyn uśmiechając się szeroko.
- Nathan! - krzyknęła rudowłosa rzucając się chłopakowi na szyję – pewnie, wchodź śmiało!
Po mocnym i długim uścisku Nat w końcu wszedł do pokoju, zdjął z pleców gitarę i usiadł na łóżko. Rozejrzał się po pokoju i mruknął do dziewczyny:
- Ale masz bałagan...
Ruda spojrzała na niego, chowając swoje kosmetyki do szafki i wrzucając ubrania do szafy. Odsłoniła firany i zasłony, wpuszczając do pokoju nieco światła słonecznego, przez co od razu zrobiło się w pokoju przyjemniej.
- Nie mówmy o bałaganie, lepiej powiedz mi, jak się tutaj znalazłeś!
- No więc tak.. - zaczął Nathan – Miałeś dość tego, że mój ojciec chciał zawsze i wszędzie kontrolować każdy, nawet najmniejszy mój ruch. Ja zawsze chciałem być niezależny, a dzięki Providence mam nadzieję, że moje marzenia się spełnią. O tej szkole dowiedziałem się od przyjaciela, który przyszedł pokazać mi ulotkę. Na następny dzień przyjechałem tutaj, żeby dowiedzieć się o zapisach, możliwości wynajmowania pokoju w internacie...
- No rozumiem rozumiem, ale co z twoim ojcem? Nie był zły? -zdziwiła się dziewczyna.
- Oczywiście, że był. Zakazał mi wyjazdu tutaj, lecz ja postanowiłem zrobić po swojemu i w nocy uciekłem z domu. Przenocowałem u przyjaciela, a z samego rana wsiadłem w autobus i oto jestem!
Lauren z niedowierzaniem wpatrywała się w chłopaka. Nie mogła uwierzyć własnym uszom. W sumie, to sama nie wiedziała czym była bardziej zszokowana; faktem, że jej znajomy zdobył się na tak odważny a zarazem lekkomyślny czyn ucieczki z domu, nie mówiąc o tym prawie nikomu, czy tym, że znowu będzie chodziła z nim do jednej szkoły i dawna przyjaźń odbuduje się.
- A co z pokojem, masz gdzie mieszkać?
- Tak, wszystko załatwiłem. Zostało mi jeszcze trochę pieniędzy, ale nie wyżyję z nich długo...
- Więc postaraj się o stypendium! - doradziła rudowłosa – Są stypendia dla sportowców, cheerleaderek, szkolnych mózgowców..
- Sportowców? - dopytał Nathan. Może nie był to najlepszy pomysł, ale wolał to niż siedzieć z jakimiś kujonami i rozwiązywać zadania, lub biegać z pomponami w obcisłych spodenkach na boisku, wyginając się i robiąc z siebie debila.
- Tak. Footballiści, koszykarze, siatkarze... Wybór jest przeogromny!
- To dobrze, lubię mieć w czym wybierać – zaśmiał się chłopak, spoglądając za okno. Trzeba było przyznać, że ruda miała piękny widok. Park, miasto, i rzeka.
- Lauren... -mruknął pod nosem.
- Słucham? -odpowiedziała dziewczyna.
- Ty znasz już dość dobrze te miasto, prawda? Mogłabyś mnie trochę oprowadzić?
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, zakładając za ucho niesforny kosmyk włosów.
- Może teraz?
- Więc chodźmy! - odparł optymistycznie chłopak, wstając z łóżka i zakładając buty na nogi.